Fot. Krzysztof Szewczyk

Rozmowa z Krzysztofem Szewczykiem

„Krajobraz Śląska jest mocno wizualnie wyeksploatowany. Hałda, familok lub szyb kopalni to główne motywy powstających tu zdjęć. Zależało mi na odejściu od tych klisz. Sposobem okazała się ukryta topografia tego regionu”. Wywiad z Krzysztofem Szewczykiem przybliża temat wystawy „Drżenie”, prezentowanej w siedzibie Fundacji Kultura Obrazu. Rozmawia Ewelina Lasota. 

Ewelina Lasota: Jakim kluczem jest tytułowe „drżenie”? Jaki sposób myślenia o relacji człowieka z krajobrazem otwiera?

Krzysztof Szewczyk: Fotografie z cyklu powstały na Górnym Śląsku, gdzie ziemia jest niestabilna, cały czas się rusza. „Drżenie” można więc traktować dosłownie – jako drżenie ziemi, wstrząsy, które są powodowane wydobywczą działalnością człowieka. W metaforycznym znaczeniu „drżenie” mówi o bardzo gwałtownej relacji ludzi i krajobrazu. Odnosi do „drżenia” rozumianego jako lęk o życie. Wydawałoby się, że niepokój związany z pracą pod ziemią odczuwają głównie górnicy oraz ich rodziny. Jest jednak inaczej, boją się także mieszkańcy miast górniczych. Jeszcze nie tak dawno temu ludzie dosłownie siedzieli na walizkach, obawiając się, że w każdej chwili ich dom może się zapaść pod ziemię. W Bytomiu mówiono, że wystarczy przyłożyć ucho do ziemi, żeby usłyszeć prace w kopalni. Ale lęk, o którym pośrednio są moje zdjęcia, może też trwać zaledwie ułamek sekundy, tyle co tąpnięcie. Pamiętam, że w kredensie mojej babci często dzwoniły kieliszki.

Opowiadasz o miejscu swojego zamieszkania. Co pozwoliło ci spojrzeć na region inaczej?

Krajobraz Śląska jest mocno wizualnie wyeksploatowany. Hałda, familok lub szyb kopalni to główne motywy powstających tu zdjęć. Zależało mi na odejściu od tych klisz. Sposobem okazała się ukryta topografia tego regionu. W tym celu posłużyłem się mapami sejsmologicznymi, na których sejsmolodzy zaznaczają epicentra podziemnych ruchów. Zjawisko to, ukryte pod siatką czerwonych punktów na mapie, jest jednak trudno uchwytne. Punkty raz się pojawiają, to znowu znikają, mapa ulega ciągłym zmianom. Od tego się zaczęło, po prostu zacząłem przemieszczać się śladem epicentrów.

Tego typu mapy są dostępne on-line?

Tak, na stronie internetowej Górnośląskiej Regionalnej Sieci Sejsmologicznej. Obserwowanie tego, co dzieje się na powierzchni w zderzeniu z racjonalizowaniem przyrody w naukowy sposób okazało się bardzo ciekawym doświadczeniem. Bo gdy docierałem na miejsce, tam często nie było niczego istotnego, raptem jakieś krzaki, wszystko działo się pod ziemią, poza zasięgiem wzroku. Ale wiedziałem o tym dzięki specjalistycznej aparaturze pomiarowej, która służy zbieraniu danych i przedstawianiu krajobrazu za pomocą wykresów i liczb.

Realizując cykl, poświęciłeś uwagę właśnie liczbom, ale także reportażom sprzed lat czy archiwalnym fotografiom. Robienie zdjęć zostało poprzedzone dogłębnym badaniem tematu.  

Zacząłem od gazet wydawanych w latach 30. XX wieku. Publicyści już wtedy podejmowali sporo prób wyjaśnienia, dlaczego ziemia się trzęsie, nie od razu bowiem skojarzono to z geologią regionu czy pracami górniczymi. Trafiłem na przykład na opis przypadku dwóch mężczyzn, którzy wpadali do dołu powstałego na skutek wstrząsu. Specyfika regionu wymagała coraz większej kontroli, dlatego pod koniec lat 20. w Raciborzu powstało pierwsze na Górnym Śląsku Obserwatorium Geofizyczne. Ściągnięto do niego niemieckiego sejsmologa Karla Mainkę, który budował sejsmografy i prowadził pierwsze badania monitorujące aktywność sejsmologiczną, wiązaną już z górnictwem. Szczególnie zaciekawił mnie fakt, że w pewnym momencie w sejsmologii zaczęto stosować papier światłoczuły. Umieszczony na walcu papier obracał się, a drgający promień światła zapisywał na nim swój ślad. Tak jak fotograf pracował w ciemni, tak sejsmolodzy wywoływali te kawałki papieru, żeby zobaczyć co zostało naświetlone, i w jaki sposób świadczy to o podziemnych ruchach ziemi. To dla mnie ciekawy aspekt wizualizowania czegoś, czego nie widać.

Czy tąpnięcia, które śledzisz, odnoszą się w jakiś sposób do pęknięcia samego Górnego Śląska, niegdyś niemieckiego, a od lat 20. znajdującego się po polskiej stronie?

To przestrzeń interpretacji, którą pozostawiam odbiorcy. Dla mnie szczególnie istotny był związek z przyrodą, z krajobrazem, choć oczywiście czasami okazywało się, że nie da się oderwać krajobrazu naturalnego od krajobrazu historycznego czy kulturowego. Na przykład w Chełmie Śląskim, małej miejscowości nieopodal Mysłowic, epicentra wstrząsów przypadkowo występują tuż pod Smutną Górą, czyli w miejscu, gdzie w latach 30. XIX wieku pochowano kilkaset ofiar epidemii cholery. Ten fakt też pośrednio wiąże się z drżeniem rozumianym jako lęk o życie.

Na jednym ze zdjęć widać głaz z nietypowymi odciskami.

To ślady po skamielinie. Na hałdach można ich znaleźć wiele. Mnie zaciekawił sam proces odciskania się natury pod ziemią. Liście paproci odwzorowane w węglu to negatyw krajobrazu, który jest na powierzchni. To takie odwrócenie światów. W tym sensie istotne staje się pytanie o antropocentryczny charakter śląskiego krajobrazu. Czy porośnięte lasem poprzemysłowe hałdy to natura? Albo czy naturą jest niekoszona przez człowieka łąka? Dziś natura sprowadza się bardziej do wyobrażenia niż do realnie istniejącego stanu rzeczy. Dlatego chyba raczej należałoby mówić o „dzikości” i „oswojeniu”. W przypadku natury oswojonej mamy po prostu nad nią większą kontrolę. Z dzikością natomiast mamy do czynienia wtedy, gdy natura odbiera to, co jej zabrano. O niektórych miejscach na Śląsku nie powiedzielibyśmy, że powstały wskutek przemysłowej eksploatacji krajobrazu. Żabie Doły, gdzie również od lat fotografuję, to kompleks zbiorników wodnych, zapadlisk i hałd, które powstały w wyniku eksploatacji górniczej i działalności hutniczej, a dziś są zespołem przyrodniczo-krajobrazowym zamieszkiwanym przez dziesiątki gatunków ptaków. W dwudziestoleciu międzywojennym Zofia Kossak-Szczucka prognozowała, że jak na Śląsku wyczerpie się węgiel, to niczego już tu nie będzie, nic tu nie wyrośnie, teren zamieni się w pustynię. Tymczasem okazało się, że jest inaczej. Natura bierze z powrotem tę ziemię w posiadanie.

Cykl powstawał podczas warsztatów ISSP International Masterclass 2015/2016 prowadzonych przez amerykańskiego fotografa, nauczyciela akademickiego i kuratora – Aarona Schumana.

Tak, zarówno prowadzącego, jak i pozostałych uczestników warsztatów zdziwiło, że w Polsce jest takie miejsce, gdzie praktycznie codziennie występuje małe trzęsienie ziemi.

Czy w związku z dokumentowaniem ruchomego, dość efemerycznego zjawiska odczuwałeś ograniczenie medium, jakim jest fotografia?

Zdecydowanie tak, okazało się, że trudno jest opowiadać fotografią o czymś, co pojawia się i znika, i właściwie nie wiadomo, czy faktycznie było. Fotografią  można bardzo dużo powiedzieć, lecz realizując „Drżenie”, wielokrotnie odbijałem się do ściany. Wtedy okazywało się, że już samo dodanie tekstu czy posłużenie fotografią archiwalną z gazety, użycie jej w innym kontekście, jest w stanie sporo zmienić. Praca nad tym cyklem na pewno była pracą mocno rozszerzającą świadomość, zarówno w kontekście samego medium, jak i patrzenia na Śląsk.

Katowice, marzec 2017 r.

 

Fotografie dokumentujące wystawę: Barbara Kubska